Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Odwrócił się gwałtownie, i spostrzegł tuż przy sobie bladą i wyrazistą twarz Piotra Landry.
Podmajstrzy zdawał się być jeszcze silniej wzruszonym, niż wtedy gdy jego własny los był zakwestyonowany.
— Po co mnie zatrzymujesz? — spytał kasyer, odzyskując w tej chwili mowę, która przed chwilą, odmawiała mu posłuszeństwa.
Zamiast odpowiedzi na to pytanie, Piotr zapytał.
— Dokąd pan idziesz, panie Andrzeju?...
— Co cię to obchodzi!...
— O! panie Andrzeju, czy pan może tak mówić do mnie!... Byłeś pan tak dobry zawsze, że ja kocham pana z całych sił, i wszystko co pana dotyczy mnie obchodzi... Powiedz mi więc, dokąd idziesz... powiedz, błagam cię na wszystko!...
— Czyż ja wiem sam, mój Piotrze!... Wychodzę... chcę odetchnąć świeżem powietrzem nad rzeką...
— To znaczy, że pan idziesz rzucić się w Sekwanę głową naprzód, z myślą utopienia się... Widzę to na pańskiej twarzy tak wyraźnie wypisane jakby na kartce białego papieru...
— A gdyby tak było?...
— Co tu gadać!... Tak jest...
— A więc tak jest!... przyznaję... chcę umrzeć...
— Umrzeć!... tak młody!... Dla czego?...
Andrzej — wybuchnął strasznym nerwowym śmiechem. Śmiech taki bywa często przedwstępem waryacyi.
— Ty nie wiesz co się tam stało... — wyszeptał potem, wskazując ręką na pawilon.