Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan wątpisz! — wykrzyknął po chwili — widać to od razu, żeś pan nigdy nie żył w pobliżu pana Verdier, i że pan go nie znasz zupełnie...
— Wypędzi mnie za drzwi z gniewem, z wściekłością, z wymysłami i groźbą!... podniesie rękę na mnie... może mnie uderzy... może mnie zabije... Niczego się spodziewać od niego nie można, wierz mi pan!... ani litości... ani przebaczenia!...
— To prawda — szeptał podmajstrzy, który stał nieruchomy o kilka kroków, od dwóch młodych ludzi i słyszał ich rozmowę, — ani litości, ani przebaczenia... nic!...
— Ale — wyrzekł Maugiron — coś pan zrobił aby zasłużyć na tak straszny gniew?... jesteś niewinny.
— Jestem winny w obec niego, i w jego oczach...
— Czego?...
— Kradzieży jego pieniędzy...
— Czy mogłeś jej przeszkodzić?...
— Może, bo nakoniec, gdybym był tu, złodzieje możeby nie spełnili zbrodni... nie obudziwszy mnie... przynajmniej można tak przypuszczać... ale mnie tu nie było.
— Zkądże się on dowie o tem!?...
Andrzej wzruszył ramionami...
— Gdyby nawet nie było nikogo, prócz pani Blanchet, aby mu to powiedziała, będzie wiedział w godzinę po przyjeździe...
— Czy nie można nakazać milczenia, tej złej kobiecie?...
— Próżne marzenia, byłoby to samo co w biegu powstrzymać kulę armatnią!...