Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Rozumie się, łotrze jeden!...
— A toż znowu na co!?
— Bydlę jesteś!... Przecież musiemy koniecznie wiedzieć czy się psia wiara nie rozmyśli w drodze!... A możebyś ty chciał żeby spadł na nas jak bomba... właśnie wtedy kiedy najmniej tego spodziewać się będziemy!
— Co to, to wcale nie!
— Już ja mu się doskonale przyjrzałem dziś rano, jakem tam był przebrany za pańskiego sługusa z listem do „Groźnego”... i wydał mi się chłopcem nie od parady!.. Chodziłem ci tam po to żeby widzieć za dnia, jak wygląda ta buda i gdzie tam stoi ta szalka, którą odwiedzić mamy!...
— Ba!... ba!... i ja tak sądzę że nie żartowałby!... nie licząc już tego, że przywołałby na pomoc podmajstrzego... A staryby przyleciał jak na skrzydłach... A i to też nie obłaskawione bydlę ten podmajstrzy!... Tenby tłukł ileby wlazło... Nie mówię już o psie Plutonie... ale to wiesz dla czego!... Brzydką byśmy mieli chwilkę do przejścia, gdyby nie ta ostrożność!...
— No dalej, prędzej... w drogę...
— Już idę!... Dokądże trzeba iść za nim?...
— Jakto dokąd... do Palais Royal... Jakiżeś ty dzisiaj u diabła głupi!...
— Na bulwarach dorożkę weźmie fanfaron!...
— Przyczepisz się z tyłu... resory są umyślnie na to zrobione...
— A jak mię dryndziarz batem zdzieli!?...
— Jak cię zdzieli to zdzieli!... Widzisz go jaki delikatny!... trzeba mieć skórę twardą, moja rybo, jeśli się