Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zegarek ten wskazywał trzy minuty na dziesiątą.
— Idźmy — powiedział sobie. — Proszony nie powinien nigdy kazać czekać na siebie! Czas iść w drogę...
Już zgasił świece teraz niepotrzebne, i przygotowywał się zejść z małą lampą, którą używał do roboty, kiedy naraz jego brwi się zmarszczyły i głęboka fałda wyryła się na czole... Myśl jakaś zaniepokoiła go. Przypomniał sobie kassę zostawioną mu w opiekę, kassę pełną biletów bankowych, którą miał zamiar opuścić po raz pierwszy, od czasu, jak pełnił obowiązki kasyera w domu Achilesa Verdier.
— Czyż ja mam prawo odejść ztąd? — pytał sam siebie. — Mój postępek czy nie będzie podobnym do ucieczki żołnierza ze stanowiska?... Czy to, co mam zamiar spełnić, nie jest podłością, czy to nie występek?...
Zaiste, to pytania były ważne, i należały do rzędu tych, które wstrząsają delikatnem sumieniem...
Andrzej de Villers zastanawiał się nad niemi przez kilka sekund i z widocznem ściśnieniem serca, lecz po chwili brwi jego się wyprostowały i fizyognomia chwilowo chmurna, przybrała wyraz spokojniejszy...
Odpowiedział sam sobie w sposób który mu się zdawał, jeżeli nie zwycięzki, to przynajmniej dostateczny...
— Aby w tem mogła być podłość, trzebaby było bać się jakiegoś niebezpieczeństwa... kiedy, to niebezpieczeństwo nie istnieje... Nigdy nie zdarzyło się jeszcze, ażeby najmniejszą kradzież spełniano, a nawet próbowano w zakładzie... Kassa ogniotrwała jest mocna, drzwi od pawilonu zamykają się dobrze, Piotr obchodzi zakład w wieczór i co noc, a Pluton jest stróżem czujnym i niepo-