Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I owszem proszę!.. — wyrzekł Andrzej kłaniając się.
Motyl wybiegł z całych sił i wrócił niedługo, prowadząc lokaja, w kapeluszu z olbrzymiem piórem.
Strzelcy, dziś wyszli z mody, i już nie widuje teraz, ich kołyszących się piór kogucich, za karetami, landami i koszykami, które ciągną szeregiem, aleją Cesarzowej, i po lewym brzego jeziora w lasku Bulońskim, ale w roku 1854, były jeszcze niektóre okazy tego rodzaju.
— A! to ty, Lorrin — rzekł Maugiron — jakim wypadkiem aż tu mnie znalazłeś?
— Mam list od mojego pana — odpowiedział strzelec — pan Vicehrabia, uprzedził mnie, że to bardzo pilne i że mam oddać do rąk własnych, przybyłem więc tu podług objaśnienia pańskiego kamerdynera.
— A list?...
— Oto jest...
— Czy mam ci dać odpowiedź?...
— Nic nie wiem... Pan raczy zobaczyć sam, przeczytawszy...
Koperta była duża. Wielka pieczęć na czerwonym laku, a na niej widniał pięknie wyrzeźbiony herb.
Maugiron złamał pieczątkę rozdarł kopertą i rozłożył arkusz papieru, kwadratowy, gruby jak pargamin.
— Nie daję ci odpowiedzi piśmiennej — powiedział, przebiegłszy oczami kilka wierszy nakreślonych na tym papierze, — powiedz panu vice-hrabiemu, że znajduję jego myśl wyborną, że przyklaskuję jej obydwiema rękoma, i że może liczyć bezwarunkowo na mnie...
— Nic więcej, proszę pana?...