Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy się pani nie domyśla?...
— Nie domyślam się niczego, i proszę pani, wytłomacz się.
— Pani mnie prosisz, panno Lucyno, to jest dla mnie rozkazem... Muszę więc powiedzieć, że nie lubię tego, aby jakiś prosty subiekt, ni z pierza ni z mięsa, mały urzędniczek, spadły na ziemię Bóg wie zkąd, goły jak święty turecki, wychudły jak szczur kościelny, pozwalał na wytwarzanie w mózgu swoim i wzrastanie najdziwaczniejszym nadziejom, i śmiał podnosić swój hardy wzrok na osobę, którą powinien tyle szanować, aby módz zrozumieć, że przestrzeń jaka go od niej dzieli jest nieprzebytą!...
Zachwycona tym pracowitym frazesem, którego budowa zdawała jej się bez zarzutu, pani Blanchet zatrzymała się, wyciągnęła tabakierkę z kieszeni i zanurzyła w niej swoje grube palce...
Lekki różowy cień, powlókł piękną twarzyczkę młodego dziewczęcia, a jej długie rzęsy opuściły się na dół...
Pani Blanchet, której posągowy nos wciągnął w siebie ogromny niuch tabaki, przybrała postawę tryumfującą.
— Aha!... — powiedziała głosem basowym — zdaje mi się, że mnie pani zaczyna rozumieć...
— Sądząc tak, pani się myli!... — odpowiedziała sucho Lucyna. — Jeżeli pani chce abym panią zrozumiała, nazwij rzeczy poprostu, właściwem mianem, nie dwuznacznie i bez wykrętów...
— Mnie się zdawało, że jestem dostatecznie zrozumianą — mruczała ochmistrzyni — ale ponieważ się omyliłam, muszę postawić kropki nad i!...