Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pani wie dobrze, panno Lucyno, że jestem na jej rozkazy zawsze powolna — odpowiedziała ponuro — jeśli tylko pani śniadać jeszcze sobie nie życzy... to cóż ja...
— Eh! — przerwała żywo młoda dziewczyna — nie idzie o mnie... Jeżeli pani proponuję wstrzymać się chwilkę ze śniadaniem, to dla tego aby dać czas panu de Villers do powrotu...
Pani Blanchet podniosła głowę, przymrużyła na wpół jedno oko, przygryzła wargi i zapytała tonem ironicznym:
— Jakto?... pan de Villers każę na siebie czekać!... rzeczywiście, to bardzo ciekawe!... Ten młody człowiek ma przywileje...
— Nie ma innych przywilejów, nad te, że oddaje w tej właśnie chwili wielką przysługę naszemu domowi!... — odpowiedziała Lucyna, nie bez pewnej niecierpliwości.
Panią Blanchet ogarnęła taka gwałtowna ciekawość, że aby ją zadowolnić jaknajprędzej, zaniedbała zwykłej swojej frazeologii i zapytała:
— Oddaje przysługę domowi!... on!... pan de Villers!...
— O tak!...
— Gdzież on jest?...
— Od dwóch godzin, biega po mieście dla odebrania pieniędzy z weksli i rachunków... Bo to jutro dzień wypłaty...
— Cóż to!... Mnie się zdawało, że dom handlowy pana Verdier, posiada inkasenta specyalnego i sądziłam, że pan de Villers jest domu tego kassyerem i buchalterem...