Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ah! pan mnie rozumie, panie Andrzeju!...
I jego ręka, ruchem nieprzezwyciężonym i zupełnie machinalnym wyciągnęła się do mnie...
Wziąłem ją i uścisnąłem, a on zarumienił się aż po uszy i wyszeptał zakłopotany i zawstydzony.
— Usprawiedliwij mnie panie Andrzeju... Tracę głowę! nie wiem co robię!.. Słowo honoru jestem stary waryat!...
Ah!— gdyby Piotr był ojcem Lucyny!... Na nieszczęście, jest niczem! niczem, tylko biednym starcem, któryby oddał życie za nią!..
Zdaje mi się, że już o wszystkich główniejszych osobach domu, w którym mieszkam, mówiłem ci... Jednakże nie powinienem zapomnieć o jednej dobrej kobiecie, osobie mało znaczącej, która się nazywa pani Blanchet, a którą pan Verdier dodał dla przyzwoitości swojej córce w charakterze panny służącej, czy też damy do towarzystwa... Prawdziwa synekura, płacą jej, ale obowiązków niema żadnych!...
Powiedziałem: — dobra kobieta. — Nie miałem może racyi. Ja myślę, że dobroć pani Blanchet jest trochę, a nawet bardzo względną... We wszystkich wypadkach, ta dozorczyni, okazałej tuszy, szanowana dla swoich siwych włosów, dla uroczystego sposobu mówienia, i z racyi swej godności wdowy po poruczniku straży ogniowej; jest, zdaje mi się, na mnie mało łaskawą... Marzy o wielkościach... wzdycha do przepychu i do życia wystawnego, a ktokolwiek oddaje się użytecznej pracy, stoi w jej oczach na najwyższym szczeblu drabiny społecznej...