Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ją... Mówią o obiciach jedwabnych i meblach drogocennych... ale jak to dobrze rozumiesz moja matko, sam nie mogłem sprawdzić...
Pan Verdier, tak surowy i tak ostry ze swojemi podwładnemi i wszystko siłą swej woli naginający jak uragan gnie kłosy w polu, zdaje się dokładać wszelkich starań, aby złagodzić ten zewnętrzny pozór, gdy się zbliża do swojej córki. Staje się wtedy, przynajmniej w moich oczach nieokreślony... Zdaje się jakby się widziało człowieka, który się stara traktować po ojcowsku osobę obcą i okazywać jej czułość, której w sercu niema, ale to się mu tylko w połowie udaje, jak lichemu aktorowi, któremu powierzono rolę za trudną... Wyrażenia czułości pana Verdier brzmią fałszywie.
Ileż to razy zdarzyło mi się widzieć go w chwili zapomnienia... Gdy o swej roli zapominał, jego chłód, jego obojętność, stawały się nagle widoczne, raniąc biedne dziecko, którego serce jestem pewny, zamyka skarby nieskończonej miłości dla ojca...
Po kilka już razy, po tych zapomnieniach ojcowskich, ujrzałem łzy w oczach panny Lucyny. Dziwić ją musiało równie jak i martwić to, że nie znajdowała u ojca swego tej czułości i tych serdecznych uczuć, których objawy uczyniłyby ją tak szczęśliwą...
Ale spostrzegam dobra matko, że o pannie Lucynie samej nie powiedziałem ci jeszcze ani słowa... A przecież jest to czysta, nieskażona, promieniejąca osoba, która rozlewa dokoła nas słodkie światło!... To wdzięk i radość tego domu i mojego życia!...
Zapewne nie idzie ci bardzo o jej dokładny portret,