Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy chcesz mi dać dowód?
— Tego tylko pragnę!
— A czy mogę ci zaufać bezwarunkowo?
— Czyżbyś pan miał wątpić przypadkiem? Od dnia w którym wybawiłeś mnie pan z więzienia, jedynem mojem pragnieniem wskoczyć w ogień dla pana... sprobój pan... a zobaczysz...
— To dobrze, wierzę ci.
— A więc panie doktorze, o cóż chodzi?
Gilbert opowiedział jej o co chodzi i dodał w końcu:
— Pilnować będziesz chorej i zachowasz tajemmnicę.
— Na to przysięgam! Gdzież to będzie?
— Tu w szalecie...
— W szalecie... — powtórzyła kobieta — u pana hrabiego... brata pańskiego...
— Tak.
— Ależ... więc ta osoba...
Honoryna wstrzymała się.
— Powiedz wszystko co myślisz.
— Tą osobą, jest więc pani hrabina może...
— Tak jest, to ona... trzeba aby ażeby nikt na świecie nie wiedział o tem co się tu stanie.
— To będzie trudno...
— W cale nie.
— Jakto?
— W szalecie jest tylko Kacper... Znasz go... Stary i słaby na umyśle... Przed jego wzrokiem ukryć będzie rzeczą najłatwiejszą w świecie... Od dziś za dwa dni przyjadę do szaletu z moją bratową. Przechadzając się ze mną pod rękę po parku, pani de Vadans uda upadek z krzykiem i bolesnem jęczeniem... Zawołam Kacpra aby mi pomógł podnieść ją z ziemi i zanieść do pokoju... Powiem mu, że zwichnęła sobie nogę w kostce, tak, że nie można jej odwieźć do Paryża przed upływem kilku dni, lecz że stan nie przedstawia nic niepokojącego, i wymaga tylko ciągłego pielęgnowania, a do tego Kacper nie byłby mi żadną pomocą... Potrzebuję więc koniecznie jakiejś inteligentnej kobiety do pielęgnowania chorej hrabiny...
— Zaczynam rozumieć — przerwała Honoryna — ta inteligentna kobieta, to ja...
— Naturalnie.
— Wskażesz mnie pan Kacprowi?
— Tak, poszlę po ciebie, on cię przyprowadzi i zainstaluje przy mojej bratowej. Z wyjątkiem ciebie i mnie nikt inny nie przestąpi progu jej pokoju. Cóż może, być naturalniejszego? Tajemnica należąca tylko do nas dwojga, dobrze będzie strzeżona, co o tem myślisz?
— Myślę, że wszystko jest sprytnie odmyślane... Ale, a mąż?
— Brat mój jest daleko od Francyi... Za powrotem dowie się o wypadku zwichnięcia i nie będzie mógł mieć cienia podejrzenia...
— A służący?
— Są w Paryżu i nie będą wiedzieć niczego, czego im sam nie powiem.
— A jeżeliby który z nich niespodzianie przyjechał do szaletu?
— To być nie może. W nieobecności brata ja jestem ich panem.
— A co do...?
— To moja rzecz, zajmę się wszystkiem.
— Rozporządzaj więc mną panie doktorze...
— Będę umiał ocenić twoje usługi i... milczenie Honoryno...
— Uczynisz pan dla mnie co się panu będzie podobało. Niczego od pana nie żądam! Służąc panu, spłacam dług.
— Podobne uczucie wdzięczności zaszczyt ci przynosi, ale ja chcę ażebyś była szczęśliwą.
Gilbert wyjął pugilares z kieszeni i wydobył niewielką paczkę papierów bankowych, którą podał Honorynie, mówiąc:
— Oto dwadzieścia tysięcy franków.
— Ależ panie doktorze — zawołała zdumiona, to za wiele, to dużo za wiele!
— Wystarczy to prawie aby cię nazawsze od nędzy uchronić. Weź więc...
— Ah! — wyjąknęła drżącym głosem Honoryna do łez wzruszona — przysięgam panu wieczne milczenie, poświęcenie bez granic! Prędzej zabić bym się dała, aniżelibym miała nierozsądnem słowem zdradzić pańską tajemnicę.
— Liczę na ciebie...
— Do samej śmierci.
— Pojutrze... bądź w pogotowiu.
— Czekać będę dopóki po mnie nie przyjdą w pańskiem imieniu.
— Tak właśnie.
Gilbert pożegnał Honorynę, nocował w hotelu w Compiègne i pierwszym rannym pociągiem powrócił do Paryża.
Drugiego dnia, jak było postanowione, hrabina Joanna wyjechała ze szwagrem do szaletu, gdzie, jak mówiła, chciała czas jakiś przepędzić.
Nikt na ulicy Garancière, żadnych nie czynił uwag co do tego kaprysu, dość jednak szczególnego podczas pory zimowej.
Około południa, pani de Vadans z Gilbertem przybyli do szaletu.
Stary służący, uprzedzony depeszą, oczekiwał na nich. Zamówił w najlepszym hotelu miasta obiad na godzinę szóstą wieczorem.
Hrabina skoro tylko wysiadła z powozu, objawiła życzenie przejścia się po parku, zawsze pięknym, chociaż drzewa z wyjątkiem sosen i świerków pozbawione były liści.
Kacper szedł z tyłu w przyzwoitej odległości.
Wtedy to odegraną została komedya, której scenaryusz już znamy.
Pani de Vadans porzucając ramię szwagra udała, że chce wejść na dość spadzisty pagórek. Źle stąpiła, zdawała się szukać podpory, której nie znalazła i upadła wydając krzyk, po którym nastąpiły jęki.
Gilbert rzucił się z pomocą bratowej, lecz nie mógł postawić jej na nogi, nawet z pomocą Kacpra który zbliżył się przerażony.
Joanna skarżyła się na ostry, nie do zniesienia ból w nodze. Doktór szukał powodu tego cierpienia.
— Noga zwichnięta w kostce! — zawołał.
— Ah! mój Boże! Wielki Boże! Biedna nasza pani! — wołał stary sługa w rozpaczy, wylewając łzy.
— Nie chodzi o płakanie, ale o pomoc i to pomoc szybką? — przerwał Gilbert. — Czy napalone w pokoju pani hrabiny?
— A jakże, panie!