Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tym razem byłby mocniejszym, jeżeli na to nie poradzimy.
Vendame z miną pomięszaną, rzekł jęczącym głosem:
— A więc nigdy nie będziemy mieć spokoju przez tego jegomości! Cóż więc on jeszcze zamyśla nowego?
— Doktór odnalazł ślady Honoryny Lefebvre.
— Honoryny Lefebvre, która przyniosła małą do nas, do Nanteuil-le Haudouin?
— Tak.
— Do licha! Gdzież się znajduje ta kobieta?
— W Nowym Yorku.
— Do pioruna! nie podobna tam pójść zawiązać jej gębę!
Filip mówił dalej
— Doktór oczekuje od swego korespondenta z Ameryki depeszy, która ma go zawiadomić, komu Genowefa de Vadans, została powierzoną, i czy żyje, czy też umarła... Rozumiesz teraz?
— A bah! tak jest, rozumiem niestety... Rozumiem aż nadto! Jeżeli dostanie depeszę, pójdzie prosto do Nanteuil-le-Haudouin, do starych Vendamów, którzy wszystko wygadają, i dowie się, że Genowefa żyje... W tedy będą mnie badać i...
Julian zatrzymał się:
— Nie! nie! rzekł po chwili — nie trzeba, ażeby ta depesza doszła do swego przeznaczenia przed śmiercią Genowefy.
— Jakim że sposobem temu przeszkodzić?
— Sposób na to, możnaby znaleść.
— Szukaj go! ja nic nie znajduję.
Vendame oparł głowę na rękach i namyślał się przez chwilę.
— Mam go! zawołał nagle z okrzykiem tryumfu.
— Już?
— Posiadam żywą imaginacyę, panie baronie... Jest to dar natury...
— Wszak nie ma biura telegraficznego w Morfontaine, nieprawdaż?
— Niema. — Depesze przeznaczone do tej wioski, odnoszone są przez woźnego biura telegraficznego z Survilliers...
— A więc chodzi tylko, o przeszkodzenie woźnemu z Survilliers dojścia do Morfontaine.
— Ależ to się nie da wykonać.
— Być może...


XXXIV.

— Masz jaki pomysł? zapytał Filip de Garennes.
— Tak, panie baronie, i jak mi się zdaje praktyczny... odrzekł Julian.
— Jakim sposobem dowiesz się o dniu przyjścia tej depeszy, i o godzinie odniesienia jej do doktora Gilberta?
— To, już moja rzecz... Czy doktór, mówiąc panu baronowi, że oczekuje telegramu z Nowego-Yorku, nie dodał przypadkiem, że go oczekuje wkrótce?
— Tak, ale nie oznaczył czasu, sam nie wie kiedy to nastąpi...
— To niedobrze... Jednakże nie przeszkodzi mi to działać...
— Czy pan baron zauważył w Morfontaine, wprost naprzeciwko wielkiej alei, przecinającej las i prowadzącej do willi doktora Gilberta, maleńki umeblowany pawilon do wynajęcia.
— Nie, nie zauważyłem.
— Ale za to ja zauważyłem, przypadkiem, i to wielkie szczęście, gdyż pawilon ten będzie bardzo wygodnem obserwatoryum... Muszą być pewne godziny wyznaczone do wręczania telegramów; w prowincyonalnych bowiem biurach, nie dzieje się tak jak w Paryżu, gdzie jest mnóstwo ludzi do roznoszenia depesz... Można się wywiedzieć o godzinach, obliczyć odległość z Survilliers do Morfontaine i pilnować roznosiciela depesz... Wystarczy mieć cokolwiek cierpliwości, aby być pewnym, że się to powiedzie. — Jeżeli roznosiciel wejdzie na drogę do willi, można będzie ztąd wnosić, że ma w kieszeni wiadomości z Nowego-Yorku i — przeszkodzić wiadomościom tym, dostać się do miejsca przeznaczenia... Cóż pan baron myśli o tym szkicu scenaryusza?
— Bardzo dobrze obmyślany, ale dyabelnie kompromitujący...
— Kompromitujący, pod jakim względem?
— Mieszkańcy Morfontaine są ciekawi... Będą się dowiadywać, kto wynajął pawilon... Będą się wypytywać, śledzić, urządzą owe szpiegostwo, w którem celują małomiasteczkowi próżniacy, a ponieważ będziesz zmuszony wychodzić po prowizye, będziesz śledzony, podglądany, a ostatecznie poznany...
— Poznany! zawołał Vendame. — Ależ cóż znowu! Pan baron obraża mnie! Przecież nie jestem tak głupi, aby znowu wziąść czerwoną perukę, która już raz tak dobrze nam usłużyła! Przebiorę się i urządzę sobie taką głowę, że pan baron sam mnie nie pozna. — Zresztą przedsięwezmę środki ostrożności. Nikt wiedzieć nie będzie, że ten pawilon jest zamieszkały...
— Tamtejsi mieszkańcy wiedzieć o tem będą koniecznie. — Ta buda musi przecież należyć do któregoś z nich.
— Nie sądzę...
— Dla czego?
— Dla tego, że czytałem przywieszoną na drzwiach kartę; napisane tam są słowa następujące: „Zgłosić się należy osobiście lub na piśmie do p. Loiseau 22. ulica de Turenne w Paryżu.“
Filip począł się śmiać.
— Masz prawdziwie zdumiewającą pamięć! — rzekł nakoniec. Ale zkąd przyszła ci myśl wyuczenia się tego napisu? Czyżbyś już wówczas przewidywał, że ten pawilon może się nam przydać?
— Nie bynajmniej, tegom nie przewidywał, ale pan baron kazał mi na wszystko zwracać uwagę, i ze wszystkiego zdać sobie sprawę. Byłem posłusznym rozkazowi, i czasu nie traciłem.
— Widzę to.
— Cóż pan baron postanawia? Czy trzeba działać? Depesza z New-Yorku może zgubić wszystko.
— Jeszcze jedna zbrodnia... wyszeptał Filip pochmurnie.
— Chcąc zrobić jajecznicę, trzeba stłuc jaja! — Kto pragnie celu, musi pragnąć i środków, odrzekł filozoficznie Vendame. — Nic zresztą nie dowodzi, ażeby depesza przyjść miała przed śmiercią Genowefy, kiedy ona przestanie nam zawadzać, nie będzie potrzeby dotykać się roznosiciela. Chciałbym, ażeby pan baron dał mi carte blanche. Chodzi mi bardzo