Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Panna do towarzystwa.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słodka, dobra, nakoniec sama perfekcya, tak panie wicehrabio, perfekcya!
Służący otworzył drzwi do salonu — Raulowi uśmiechającemu się pomimo woli z tego entuzyazmu sam zaś poszedł uprzedzić pannę do towarzystwa.


Od chwili kiedy prokurator Rzeczypospolitej zjawił się u notaryusza Hervieux na ulicy Bonaparte, i zaoponował przeciwko podziałowi sukcesyi po ś. p. hrabi Maksymilianie de Vadans, wyjawiając istnienie sukcesorki w prostej linii, baronowa i Filip bardzo się kłopotali swojem finansowem położeniem.
Ostatnie resztki fortuny pochłoniętej pozostawiały pani de Garennes bardzo skąpe środki do życia.
Filip nie starał się bynajmniej zwiększyć klienteli swego gabinetu adwokata, zarabiał bardzo mało a wydawał stosunkowo wiele.
Pieniądz stawał się rzadki.
Młody baron, nie wiedział jakim sposobem powrócić swej sakiewce, te kilka tysięcy franków wydanych, aby dojść do rezultatu jaki znamy.
Otóż lada chwila nowe wydatki stać się mogą konieczne. Brak funduszu, w danej chwili, wystarczył by może żeby sprowadzić ruinę wszystkich planów tak świetnie obmyślanych.
Baronowa mówiła o tych kłopotach swemu synowi. Filip zwiększał je jeszcze utyskując na nędzę.
Z dawnej zamożności pozostał pani de Garennes dosyć ładny wiejski domek, położony w Bry-sur-Marne, wynajmowany zwykle za cztery tysiące franków na czas letniej pory paryżanom tęskniącym za villegiaturą.
Otóż, nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, domek ten w tym roku nie znalazł amatorów i brak czterech tysięcy franków dotkliwie dawał się uczuwać...
Młody człowiek podniósł tę kwestyę.
— Moja matko, — rzekł — pieniądze są nerwem wojny, a brak nam pieniędzy.
— Niestety! — wyszeptała baronowa.
— Potrzeba ich nam koniecznie.
— Wiem o tem dobrze... Aż nadto wiem o tem. Ale jakim sposobem ich dostać?
— Pożyczając...
— Ale czy nam zechcą pożyczyć?
— Na nasz prosty podpis, z pewnością nie, ale z największą łatwością w świecie na hypotekę willi Bry-sur-Marne... Trzydzieści tysięcy franków wystarczy ażeby stawić czoło wypadkom i utrzymać się na powierzchni aż do ostatecznego rezultatu.
Pani de Garennes, miała do syna swego, jako moralna jego wspólniczka, nieograniczone zaufanie.
Udała się do swego notaryusza i objawiła mu swoje życzenie.
— Ależ to się wybornie wydarza pani baronowo, — odpowiedział notaryusz. Jeden z moich klientów prosił mnie abym mu umieścił czterdzieści tysięcy franków na pierwszej hypotece... Interes może być natychmiast ukończony... Czy możesz pani jutro pozwolić mojemu klientowi obejrzeć własność?
— Bardzo chętnie.
— W takim razie bądź pani jutro o godzinie dziesiątej zrana na dworcu Wschodnim... Będę tam z osobą o której wspominałem, i którą dziś jeszcze wieczorem uprzedzę...
Pani de Garennes oddaliła przyrzekając niechybić schadzki, ta właśnie okoliczność sprawiła, że Raul nie zastał jej w domu, kiedy przyszedł do jej mieszkania na ulicę Madame.
Dom ten w okolicy nazywano Willą Róż, z powodu koszów i kląbów ubranych w krzewy róż rzadkiej piękności.
Położenie willi, było prześliczne.
Aby się do niej dostać, należało wysiąść na stacyi w Nogent, udać się wielką drogą Bry i przejść most znajdujący się z prawej strony wiaduktu kolei żelaznej Wschodniej.
Po przebyciu mostu należało iść wzdłuż zielonego brzegu Marny, i w odległości stu kroków, na zakręcie drogi wysadzonej krzakami dzikich róż, spotykało się mur wysokości na trzy metry, poza którym rozciągał się park prześlicznie zacieniony.
Małe drzwi przebijały mur.
Towarzystwo nasze stanęło przy tych drzwiach.
— Nie jest to bynajmniej główne wejście, — rzekła pani de Garennes klientowi notaryusza — drzwi te służą dla ułatwienia komunikacyi z Marną.
Towarzystwo udało się wzdłuż muru i doszło do eleganckiej kraty. Z prawej strony tej kraty znajdował się pawilon z cegły, służący ogrodnikowi za mieszkanie, złożony z parteru i pierwszego piętra.
Filip pociągnął za dzwonek.
Człowiek jakiś wyszedł z pawilonu.
Człowiek ten wieku lat około pięćdziesięciu, wdowiec bezdzietny, spełniał jednocześnie obowiązki ogrodnika i odźwiernego.
Nie okazał ani radości, ani zadziwienia na widok swojej pani przychodzącej w towarzystwie obcych, otworzył kratę, ukłonił się, i oczekiwał rozkazów.
Hierominie — rzekła mu baronowa — ci panowie przychodzą obejrzeć dom... Weź klucze...
Człowiek był posłusznym i wszyscy czworo udali się do Willi Róż.
Park był prześliczny, dom jednak pozostawiał wiele do życzenia.
Budowla ta bez stylu miała tylko jedno piętro nad parterem, wszystko w tak ograniczonych proporcyach, że trzeba było wybudować dodatkowo, kwadratowy pawilon we włoskim stylu, oddalony o jakie 10 metrów od głównego korpusu mieszkania.
Dwie te budowle połączone były na wysokości pierwszego piętra rodzajem balkonu, tworzącego korytarz oszklony od góry do dołu.
Balkon ten dla oka bardziej był dziwacznym aniżeli malowniczym.
Na parterze korpusu głównego znajdował się salon, pokój jadalny, kuchnia i kredens.
Na pierwszem piętrze dwa sypialne pokoje i dwa gabinety tualetowe.
Trzy pokoje dla służących urządzone były na strychu.
Budynek dodany miał tylko cztery pokoje, dwa na parterze i dwa na pierwszem piętrze. Wązkie schody prowadziły na dach, na którym znajdował się rodzaj tarasu, zkąd widok na dolinę Marny był prześliczny. Wszystkie pokoje umeblowane były nie