Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pryśmętym mózgiem. Posłyszałem, że woła we mnie: Bracie! Bracie! Ujrzałem zło we własnej jego osobie i chciałem pochwycić szatana. O tak, zło ma kształt cielesny i tylko zło, a więc niesprawiedliwość, głupota, kłamstwo, to wszystko, co przenika nawskróś strachem, o ile się, oczywiście nie przyszło na świat ze srebrna łyżką w ustach. Chcąc sobie wywalczyć odrobinę światła, wyuczyłem się grać na organach. Niewiele to jednak pomogło. I cóż znaczy gra na organach? Czemże są wiersze, piękne obrazy, budowle, dzieła filozoficzne i cały ten strojny świat zewnętrzny? Przyjść do siebie nie mogę. Pomiędzy mną, a mną, jest coś, cóż to być może? Jakaś ściana z gorejącego szkła. Niektórzy są przeklęci od urodzenia. Zadaję sobie pytanie, coby się stać musiało, by przekleństwo przestało działać. I słyszę odpowiedź: Potworność słaćby się musiała, potworność! Tak sprawy stoją.
— Jakąż to potworność masz pan na myśli? — spytał zakłopotany Krystjan.
— Trzebaby przeżyć człowieka! — odparł Voss. — Nie rzecz, ale człowieka.
W zapadającym zmroku twarz jego miała siność kamienia. Rysy jego były regularne, delikatne, uduchowione, namiętne i nacechowane cierpieniem. Szkła okularów połyskiwały w ostatnich blaskach dnia, a na jasnych włosach leżała złotawa poświata.
— Czy zostaniesz pan tu, na wsi? — badał Krystjan, nie przez ciekawość, ale by przerwać kłopotliwe milczenie. Byłeś pan wszakże u tajnego radcy Ribbecka, czy nie zamierzasz pan wracać tam?
Voss drgnął całem ciałem.
— Wracać? Niema powrotu! — mruknął. — Czy znasz pan radcę? Ja go niemal nie znam. Widzieliśmy