Przejdź do zawartości

Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Krystjan odczuł falę obcej, dalekiej sfery, szła kędyś od ziemi, lasu i samotności. Pierś mu się rozszerzyła i doznał znowu ucisku.
— Chodźmy! — powiedział, zdumiony, że głos jego brzmi tak niemile.
Joanna, zapatrzona weń, nadsłuchiwała. Wszystko w niej było nadsłuchiwaniem, naprężeniem i poddaniem się.

13.

Randolf v. Stettner przybył. Od wyjazdu dzieliło go jeszcze dni kilka i chciał pożegnać mieszkającą w Lubece jedną z sióstr swoich. Nalegał, by Krystjan zaczekał w Hamburgu na jego powrót, co mu leż po chwili wahania przyobiecał.
Zjadł kolację w pokoju Krystjana, rozmawiając o kraju i wspólnych przeżyciach. Małomowny jak zwykle Krystjan, dziwił się, że wszystko to tak dalekie już.
Gdy sprzątnięto ze siołu, opowiedział Stettner, co go skłania do podróży za ocean, a mówiąc, miał ciągle ten sam wyraz oczu w stół utkwionych.
— Wiesz dobrze, że w latach ostatnich ciasno mi było w uniformie. Nie widziałem celu, poza etapami regularnie rozstawionego awansu. Niektórzy pokładają nadzieje we wojnie. Być może, iż wówczas możnaby się okazać zdolnym i dojść do czegoś. Któż atoli będzie czekał na to? Inni wykorzystują swe stosunki, łowią duże posagi, albo zatapiają się w sporcie i grze. Dla mnie to wszystko celem nie było. Służbę uważałem za zuchwale próżnowanie na cudzy koszt.
Wyobraź sobie. Stoisz w podwórzu koszar. Deszcz siąpi, z nędznych paru drzew spadają krople. Kompanja czeka rozkazu, z czujnością psów tresowanych.