Przejdź do zawartości

Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poszli dalej, oddalając się od łoskolu fal, a Ewa spytała:
— Czemu się nic śmiejesz? Czyś zapomniał śmiać się?
Brzmiało to jak krzyk.
Krystjan milczał.
— Jutro jest kiermasz w Dudreele! — powiedziała Ewa porywczo, chwytając szal, który powiewał w wietrze. — Pojedziemy do Dudreele. Występuje tam pulcinello. Będziemy się śmiać... będziemy się śmiać, Krystjanie.
— Ubiegłej nocy była burza, — opowiadał. — Pamiętasz, że byliśmy długo tam, pośród wydm. Nad ranem, spać nie mogąc, zeszedłem ponownie na wybrzeże. W tej chwili właśnie uprzątano przyniesione falą zwłoki rybaków. Trzy łodzie zatonęły w nocy, niedaleko mola, gdyż nie sposób było dać im pomocy. Siedmiu ludzi zaniosło ich na noszach do trupiarni. Szlo za nimi kilku biedaków, poszedłem i ja.
W trupiarni świeciła się latarnia. Ściekająca ze zwłok woda, utworzyła wielką kałużę. Nakryło płaszczami twarze topielców. Z kobiet jedna tylko płakała. Brzydotą przypominała zbutwiały pień, ale wśród płaczu zmieniła się całkiem. I jakże mam się śmiać, Ewo, jakże? Nie przestaję myśleć o rybakach, którzy dzień za dniem zarabiają na życie tam, daleko, na morzu. I jakże mam się śmiać?
Ewa oburącz przytknęła szal do policzków.
Zwyczajnym swym tonem, nie podnosząc, jak zawsze głosu, ciągnął Krystjan dalej:
Wczoraj, w jakimś barze pokazali mi Wiguniewski i Botho Thurgew pięćdziesięcioletniego mężczyznę, byłego śpiewaka operowego, który miał ongiś sławę