Przejdź do zawartości

Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sprawą. Ma on ich tyle, że jedna więcej różnicy nie stanowi.
Lorm siedział z głową spuszczoną, oparłszy brodę o rączkę laski. Starannie przyczesane, dość bujne jeszcze, ciemne włosy, połyskiwały od tłuszczu. Miał brwi ściągnięte. W fałdach skóry dokoła nosa i całej przepracowanej mięśniowo twarzy, był wyraz osmucenia.
W drzwiach zjawił się kelner i znikł natychmiast.
— Nie zdajesz sobie pani sprawy, Judyto, co bierzesz na siebie! — rzekł Lorm i szurgnął zlekka nogami.
— Proszę mi tedy powiedzieć, bym się mogła zastosować! —odparła niedbale.
— Jestem komedjantem! — oświadczył groźnie niemal.
— Wiem o tem.
Położył laskę na stole i skrzyżował ramiona.
— Jestem komedjantem! — powtórzył, a twarz jego przybrała wyraz maski. — Jako taki, muszę wyobrażać ludzką naturę w jej najokropniejszych przejawach.
Gały urok leży w projekcji namiętności i ich konsekwencji, w lakiem skupieniu, jakiego życic samo nigdy nie daje. Zdarza się to często i złowrogiem jakiemś prawem osobę moją, tu siedzącego Edgara Lorma, otaczają ramą, będącą tem, czem wielkie gotyckie okno w stosunku do minjatury.
W dalszym skutku jest brak wszelkich łączników i zaczepień o powszednie życie, a każde usiłowanie dostrojenia się harmonijnie do niego, spełzła na niczem. Wiję się pod kloszem dzwonu bez powietrza, a wszystko co czynię, to jeno spiętrzona piana. Istnieją podobno ludzie o życiu podwójnem. Ja żyję polową, czy ćwiartką, a w gruncie życie me własne zagasło.