Przejdź do zawartości

Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

złe. Pojąć wprosi nie mogę, czemu go tak wysoko podnoszą.
Znajoma dama zapytała ją raz, czy się czuje szczęśliwą w małżeństwie.
— Nie wiem, odparła ze śmiechem. — To, co ludzie zwą szczęściem jest dla mnie nie bardzo zrozumiałe! — Na pytanie, czemu w takim razie wyszła za mąż, odrzekła: — Stan panieński był mi tak nieznośnym, że chciałam z nim skończyć coprędzej! — Znajoma zauważyła, że nic musi chyba kochać męża. — Miłość? — powiedziała. — Miłość? Ludzie nadużywają niemożliwie tego wyrazu. Mam wrażenie, że cała gadanina o miłości służy polo, by ukryć, iż poza tem słowem jest pustka. Zupełnie jak w bajce, gdzie wszyscy podziwiają nowe szaty półnagiego króla.
Innym razem zapylał ktoś, czy chciałaby mieć dziecko.
— Dziecko! Pfuj! To żer dla robaków! — wykrzyknęła.
W towarzystwie rozmawiano o wrażliwości na ból. Judytą oświadczyła, że zdolną jest znieść każdą mękę fizyczną, bez drgnienia oka. Nie chciano wierzyć. Przyniosła długą szpilkę i kazała jednemu z panów, by jej przebił nawskróś ramię. Wezwany nie miał dość odwagi, przeto uczynić to musiał inny, posiadający tępsze nerwy. I rzeczywiście, ni jeden muszkuł jej twarzy nie drgnął, mimo że krew spływała obficie. — Uśmiechała się.
Feliks Imhoff płakiwał z byle jakiego powodu, często już przy migrenie. Gardziła tem.
Aktor zajął ją bardzo. Daremne były wysiłki, czar wzrastał, potężniał, stawał nieodpornym. Judyta du-