Przejdź do zawartości

Strona:PL Wacława Potockiego Moralia T1.djvu/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ubogim komornicom i dziadom bogalnym,
Żeby głodem nie marli, należeć szpitalnym;
Choćby, nie pytając się, tyle mieli szkody,
Co pełen ceber kroplą, Wisła cebrem wody.


Nie stanie sieł na wielką, mszcząc się małych krzywd.

Ktoby rzekł, że lwa, który złomie słonia, tygra,
Z żubrem, jako z myszą kot, i z niedźwiedziem igra,
Lgnąc mu komor w płynące, dokąd krwią nie zbroczy,
Bo je sam wytnie sobie, miał zabijać oczy?
Ślepi się sam, komorom oganiając w gniewie,
I zdycha głodem, bo gdzie udać się ma, nie wie.
Niech z tego lwa człek pyszny, podległy cholerze,
Co nic wytrwać nie może, na się miarę bierze.
Często zalsnąwszy gniewem, wiąźnie w takim błędzie,
Z którego się do samej śmierci nie dobędzie,
Często i w śmierci samej, jako w samołówce
Komorowi, abo się opądzając mrówce.
Wspanialszy niedźwiedź, niż lew, bo gdzie widzi blisko,
Sam dobrowolnie lezie w największe mrowisko.
Jeszcze ma za uciechę, że łekcą pod brzuchem.
Kto rozumu, kto cnoty odział się kożuchem,
Jak pod jeżową ością, bynajmniej nie wzdryga,
Że nań zły człek przed ludźmi szczyre kłamstwo rzyga.
Nie miesza, nie turbuje, nie zaraz rozpacza,
Że w poczciwej psi język jego sławie macza,
Którą, że pod obłoki w swym sumnieniu buja,
Polityk jej, dopieroż nie uszczerbi szuja.
I owszem okazyom podobnym nie znika,
Żeby świat z wierzchu widział, co wewnątrz zamyka.