Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się teraz z nami ucieszysz. Pomagałeś w młynie przy mące, pomagałeś przy piecu, teraz, kiedy z tej mąki chleb jeść będziemy, jakoż ty nie masz go jeść z nami?
— Wolałbym ja nasz chleb żytni a bogdaj i owsiany placek w Podborzu — mówię — kiedyby go nam nie broniono.
— A toż dekret królewski już macie? — powiada stary Bedryszko.
— Dekret jest, ale powiadają nam, że dekretem samym nie wypędzimy Kajdasza; trzeba jeszcze kija.
— Kije wszędy rosną; łacniej wam teraz o kij, niż było o dekret.
— Do dekretu trzeba kija — rzekę — a do kija trzeba ręki. My z ojcem tylko po jednej prawej ręce mamy; we dwa kije iść na Kajdasza trudno; najdzie on ich więcej na nas!
— Zajedziemy go! — zawołał teraz nagle Semen i uderzył po szabli. — Po szlachecku go zajedziemy! Bat’ku — dodał, obracając się do Opanasa — pojedziemy z nimi wytrząść Kajdasza!
— Czemuby nie? — mówi Opanas — ma twój ojciec dekret królewski, może teraz zrobić to, co nazywają egzekucją dekretu. Król ci dał, to ty bierz, siłą bierz, kiedy po dobremu nie możesz!
Nie mogliśmy o tym mówić dalej, bo teraz zaczęli się schodzić panowie komisarze, a i ów czausz sułtański Effakir Mechmet na białym koniu jechał z dworzaninem królewskim, w wysokim turbanie na głowie, w złocistym chałacie i przy bogatej szabli, co połyskiwała w słońcu od złota i drogich kamieni. Ruszyli Kozacy do ratusza, a jam bał się iść z nimi, mizerny pa-