Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mego zamku pana Sobieskiego niewiele byk). Kiedy minąłem zamek i już do gospody wracam, słyszę, że mnie ktoś po imieniu woła, a kiedy się obrócę, obaczę młodego pacholika, ubranego w czerwony kontusz z złocistymi guzami, pasem jedwabnym przepasanego, z magierką futrzaną na głowie, chromego na jedną nogę. Biegł za mną utykając, a kiedy już się całkiem zbliżył, woła:
— Hanusik, to ty mnie nie poznajesz?
— Matysek! — krzyknę, i dopiero teraz widzę, że to kulawy Matysek z Podborza, plebański sługa, co go rybałtem we wsi zwano.
Powitałem go z wielką radością, jakbym rodzonego brata spotkał po długim niewidzeniu, i mówię:
— Jakoż cię było poznać, kiedyś taki strojny, że w tym czerwonym kontuszu wyglądasz jak starosta!
— Hankam ci ja, Matyjaszu, Hanka, a tyś myślał, żem wojewodzianka! — odpowiada on zaraz gadką, jako zawsze zwykł był czynić. — Kontusz jest i guzy się na nim świecą, ale pod kontuszem niecała koszula. Bo to barwa jest, co ją mam na sobie; kat to wie, kto ją wczoraj miał na grzbiecie i kto ją jutro mieć będzie.
— A czyj że ty teraz sługa? — pytam.
— Ja jestem w kapeli pana podczaszego koronnego Sieniawskiego w Brzeżanach; na skrzypcach gram w muzyce nadwornej, a to jest barwa nas grajków. żeni się we Lwowie jeden dworzanin pana wojewody, to nasza kapela jedzie na jego wesele. Ale ty, Hanusik, skąd ty się tu wziąłeś? Z deszczem wczorajszym tu spadłeś?