Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W krótkości mu mówię, że mnie rankiem pan Fok gwałtem do swego mieszkania zawiódł, że mnie tam w ciemnej komorze zamknął, żem te papiery tam znalazł i żem p-zez okno uciekł — ale o co rzecz szła między nami, o tym ani słówka nie rzeknę. Mówi pan Heliasz na to:
— Co tobie za sprawa z panem Fokiem?
Milczę chwilę, nie wiedząc, co by rzec, a nareście mówię:
— Pan Fok chce mieć ode mnie to, czego ja mu dać nie mogę, i chce wiedzieć to, czego ja mu nie powiem.
— Ani mnie?
— Panie Heliaszu — wołam ja i całuję jego rękę — na Boga żywego, nie myślcie źle o mnie! Do czasu ufajcie, żem ja nie złoczyńca i na sumieniu żadnej winy nie mam! Nie pokaże się na mnie nic, choć ja dzisiaj sam obronić się nie mogę, jakobym tego chciał.
— Nie powiadajże mi — rzecze pan Heliasz — jeżeli nie chcesz albo nie możesz — nierad ja nawet wiedzieć; wolę już tak. Ale to masz wiedzieć, że u pana Spytka zostać nie możesz, a i we Lwowie także. Szukał ciebie pan wójt, chciał ciebie na Ratusz. Pan Spytek powiedział, że ciebie już nie ma w domu, ale gdybyś wrócił, obiecał cię zaraz w urzędzie stawić. A tego tobie mówić nie trzeba, że pan Spytek słowa dotrzyma.
— Mamże zaraz iść? — pytam.
— Przez noc tu zostaniesz i jutro przez cały dzień, ale aby cię oko ludzkie nie widziało. Jeden