Przejdź do zawartości

Strona:PL Trolopp - Tajemnice Londynu.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Biédacy, czekający tam może już od kilku godzin, chciwym spojrzeli wzrokiem przez otwór ode drzwi, dla przekonania się jaki natrętnik długą swą wizytą tamuje im tak nielitościwie przystęp do pana intendenta. Patrzeli jak mogli najlepiéj, ale nie ujrzeli nikogo prócz samego pana Patersona, który na pół rozciągnięty w fotelu, opierał nogi na kracie od komina i bardzo starannie czyścił sobie zęby..
Dostawcy, dzierżawcy i faktorowie, pomyśleli że nie wszystko jeszcze dostrzegli.
— Lantern! powtórzył pan Paterson nie patrząc na Tulippa... Ah do djabła! Lantern powiadasz?... Co to za jeden ten Lantern?...
— To ja, jeśli się podoba Waszéj Wielmożaności, odpowiedział Bob chcąc naprzód postąpić.
— My piérwéj, człowiecze, my piérwéj! zawołali chórem dzierżawcy, dostawcy, faktorowie.
— Zdaje mi się, że znam ten głos, mruknął Paterson; ah! wiém! ten Lantern, to szelma pełen zasług... niech wejdzie!
Powstał szmer między dzierżawcami, faktorami, chcieli mu zatamować przejście.