Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Doskonale — rzekł Morski, przechodząc z panią Laurą — ale patrzcie, jak te hrabiny, unterhrabiny i mieszczki patrzą na was zgorszone. Gdyby to zrobił mój brat stryjeczny, Wicio Morski, który ma tyle szpilek do krawatów, że go na komorze przytrzymali, bo myśleli, że przemyca, z księżniczką Izą Zasławską, toby te wszystkie baby krzyczały: jaka miła swoboda! — a że zrobił »niejaki« pan Przerwic z »niejaką« panną Rosieńską, to będą wrzeszczeć: co za zachowanie! Ale siadajmy.
Pan Rosieński ukłonił się od stołu i rzekł do Morskiego.
— Hrabina Wyczewska.
— Aha, kochana ciocia Femcia! Muszę się z nią przywitać. Zaraz wrócę, tylko jej powiem jaką impertynencyę. Ze trzy lata jej nie widziałem.
— Już — rzekł po chwili, wróciwszy i siadając na dawnem miejscu.
— Cóż pan powiedział? — spytała pani Bisza.
— Wyraziła najłaskawszą ochotę poznania panów, panie Jerzy i panie Rdzawicz. Gdyby to była zrobiła, jak cywilizowana kobieta, to naturalnie nic prostszego, byłbym panów prosił o to i przedstawił, ale ponieważ powiedziała: »Pokażno mi zblizka tego poetę i tego rzeźbiarza«, więc jej odpowiedziałem: »Niech ciocia podejdzie bliżej, to im się ciocia przypatrzy«.
— Cóż ona na to?
— Powiedziała mi, że jestem śmieszny, a ja jej, że to dziwna rzecz, bo mię przecież uważają za wyrodka z rodziny. U nas się psuje dwie rzeczy: arystokracyę