Przejdź do zawartości

Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ale już perleją i przezłacają się w słonecznym wschodzie i kiedy krople rosy na kwiatach poczynają brać w siebie blask i świecić. O tej porze kwiaty są tak czyste, jak nigdy, i woń mają świeżą i śliczną, choć kolory jeszcze nie rozbudzone i jakby trwożne. Są przy tem jakieś smutne i dziwnie ciche.
Rdzawicz czuł, że jakaś żądza przylgnięcia do tej dziewczyny ogarnia go coraz silniej. Uczucie, jakiego doznawał, było dlań całkiem nowe, bo jeżeli z jednej strony pożądał jej zmysłami, to z drugiej szedł od niej ku niemu jakiś spokój duchowy i czystość jej myśli jakby przelewała mu się od niej w duszę. Był to czar, jakiego nie znał dotąd: czar łąki, pełnej słodkich zapachów i łagodnych barw, czar przyrody zupełnie takiej, jak jest, żywiołowej, prostej i tą prostotą jakby świętej.
Żadnej kokieteryi, żadnej sztuki nie widział w pannie Rosieńskiej: zdawało mu się, kiedy patrzał na jej usta, że ona lada chwila mogłaby wyciągnąć do kogoś ręce, założyć mu je na szyję i powiedzieć głośno wśród całego tego tłumu: kocham, bo mi to jest wrodzone... — gdy patrząc na jej oczy i czoło, widział wstyd kobiecy i dumę, które w niej wyrobiła cywilizacya i które w niej musiały być bardzo silne.
Stała ze schyloną trochę głową, dotykając ust skrajem wachlarza, podobna razem do Charyty i Dyany. Rdzawicz uczuł, jak mu się coś wewnątrz, w piersiach pochyla ku tej dziewczynie; spojrzał na nią, a równocześnie ona podniosła nań z pod wielkich rzęs swoje głębokie oczy. Ciepło ogarnęło Rdzawicza, albowiem przez jedno ledwo dostrzegalne mgnienie te oczy coś mu chciały po-