Przejdź do zawartości

Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kiedy płacił w pierwszej izbie za wino, skarżył się Wulkan:
— Wartoż to się za tych łajdaków poświęcać? Kanni sic ich i pasie, jak senatorów, broni przed wyżłami prefekta miasta, a oni zapłaciliby swojemu dobrodziejowi nożem, gdyby nie miał sam szybkiej ręki. To najmłodsze pokolenie nie szanuje już lat i zasługi.
Na ulicy rzekł Simonides do Teodoryka:
— Zamiast udawać chytrego lisa, do czego nie masz żadnych zdolności, mógłbyś mnie przypuścić do spółki. Za dobre pieniądze dostarczę ci tylu zuchów, ile ich będziesz potrzebował.
Widzisz, że umiem sobie sam radzić — odpowiedział Teodoryk.
— Nie bardzo to widzę.
— Nie lubię się z nikim dzielić zarobkiem.
— Żebyś swojej chciwości nie pożałował. Powinieneś już wiedzieć, że jestem bardzo ciekawy.
— A ty powinieneś wiedzieć, że nanie wygodną[1] ciekawość istnieją środki skuteczne.






  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – na niewygodną.