Przejdź do zawartości

Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kilkotygodniowy pobyt w dawnej stolicy państwa nauczył go, że Wienna przeceniała swoją możność. Żołnierz, wyznający w znacznej części bałwochwalstwo, podżegany przez agitatorów Flawiana, mógłby mu odmówić posłuszeństwa, gdyby od niego zażądał, aby podniósł miecz na starych bogów — senat stał dotąd wiernie przy tradycyach Rzymu — lud nienawidził chrześcian, zowiąc ich pogardliwie Galilejczykami.
Co robić, co robić?... Czuwać i czekać, jak Walens radził?
Ta podziemna robota szpiega i donosiciela była wstrętną jego naturze żołnierskiej, a jednak nie widział innego wyjścia. Gdyby jego wola kierowała losami świata, nie wahałby się, nie ociągał. Chociaż Walens mówił, że cierpliwość zwycięża skuteczniej od nierozważnego pośpiechu, rzuciłby się on bez namysłu na pogan. Śmiałym sprzyja zawsze szczęście.
Ale ster państwa nie spoczywał w jego dłoni. Był on tylko jednym z wioślarzów, których najwyższą cnotą — bierne posłuszeństwo.
Miotany sprzecznemi myślami, rzucany z wątpliwości w wątpliwość, nie zauważył Fabricyusz, że się ulica stopniowo uciszała. Dopiero, gdy zupełnie zamilkła, podniósł głowę.
Tuż przed nim rysował się na szarem tle wieczoru wysoki mur, tak cichy i poważny, jak gdyby za nim śmierć mieszkała.
Serce Fabricyusza uderzyło żywiej i lekkie drżenie przebiegło jego ciało.
Atrium Westy!
Spojrzał na prawo, na lewo. Ulica była pusta.