Przejdź do zawartości

Strona:PL Tegner - Frytjof.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niebawem Noc nad ziemią mgły rozściele ćmiące
I w głębinach swój złoty skryje puklerz słońce. —

Niechże pierwej powitam, w ukochanej stronie,
Miejsca, które tak żywo serce me pamięta!
Te same widzę kwiaty; też same z nich wonie
Wieczorny wiatr roznosi — te same ptaszęta
Dzwonią w gaju jak dawniej, i też morskie tonie
Tłuką brzeg — głoszą sławę! O! zdradna zachęta:
Niby drogę do sławy w przyszłości otwiera,
A tym czasem ojczyźnie — dzieci jej wydziera.

Bystra rzeko, znam ciebie! pamiętam — w młodości
Nieraz twe roztrącałem piersią szumne wały —
Poznaję cię, dolino, gdzie nam o miłości
Jakiej świat nieznał, serca pierwszy raz zabrzmiały!
I wy brzozy z runami, dotąd swej białości,
Swych koron nie tracicie! Dotąd okazały
Widok wasz pełen życia! Wszystko tak jak było,
Tylko się we mnie jednym wszystko odmieniło!

Jakto? wszystko jak było? Gdzież mój Framnes drogi?
Gdzie świątynia, co stała na brzegu wysokim?
Niema ich! — Po dolinach młodości mej — srogi
Przebiegł miecz, i burzliwym ogień mknął potokiem!
Tu mściwy człek, tu gniewem zapalone bogi
Rozpostarli znisczenie! — Próżno zbożnym krokiem
Dążysz, cichy pielgrzymie, cofnij się! — Tu leże
W gaju bożym, drapieżne założyło zwierze! —

Wciąż tchnienie kusiciela przez żywot nasz leci
Smoka-Nidhögga, który czarnych piekieł posłem;
Nie lubi on jasności Asów, co się świeci
Na mieczu i na czole bohatera wzniosłem.
Gdy zbrodnia tleje — czeka, aż gniew ją roznieci
W pożar, aż runie kościół! — Tem zbiera rzemiosłem