Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poszedł ze mną do komórki, wybrał i podał mi kordelas; przeglądał uważnie broń, potrząsając głową i dowodząc, że nie widział nigdy większej lichoty; następnie zabrawszy róg z prochem i pistolety, usiadł przed stołem i kazał mi broń nabijać.
— Właściwsze to będzie zajęcie dla dobrze urodzonego szlachcica — mówił — aniżeli zmywanie półmisków i talerzy po nikczemnych żeglarzach.
Stanął potem na środku kajuty, z twarzą do drzwi zwróconą, a wyjąwszy pałasz, próbował możliwego rozmachu ręki.
— Muszę bronić się w ten sposób od łotrów — ubolewał, smutnie potrząsając głową — nieodpowiednie to dla mnie zadanie. — Ty nabijaj pistolety i uważaj na każde moje skinienie.
Zapewniałem, że będę mu we wszystkiem posłuszny. Dyszałem ciężko, gorączka paliła mi usta, mroczyło mi się w oczach; na myśl o przeważającej licznie wrogów, mających napaść na nas niebawem, serce biło mi silnie; w wyobraźni widziałem już ciało moje następnego rana rzucane do morza.
— Przede wszystkiem — odezwał się mój towarzysz — potrzebuję wiedzieć, ilu mamy przeciwko sobie?