Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kraju; zabili biednego Ransome’a i zamierzali popełnić nowe morderstwo. Z drugiej strony czyż nie było to narażeniem się na śmierć niechybną? Czyż mógł jeden chłopiec i jeden mężczyzna stawiać czoło kilku ludziom silnym, odważnym jak lwy i mającym na zawołanie całą załogę statku.
Biłem się z myślami, nie wiedząc czego się chwycić, gdy wszedłszy do kajuty ujrzałem Jakobitę, zajadającego spokojnie wieczerzę; widok ten natchnął mnie bezzwłocznie stanowczem postanowieniem. Jakby tylko instynktem, nie z własnej woli, zbliżyłem się i położyłem rękę na ramieniu nieznajomego.
— Chcesz pan, by cię zabili? — rzekłem.
Zerwał się na nogi i spojrzał na mnie badawczo. Zrozumiałem znaczenie tego spojrzenia.
— O! — zawołałem — tu wszyscy zbóje; pełen ich statek.
Niedawno
zamordowali małego chłopca; teraz na pana ostrzą zęby.
— Jeszcze mnie nie pochwycili — odparł Szkot, wpatrując się pilnie w twarz moją, dodał:
— Czy zechcesz stać przy mnie?
— Uczynię tak — oświadczyłem — nie jestem oszustem, ani mordercą, stanę w obronie pana.
— Zgoda; jak się nazywasz? — zapytał.
— Dawid Balfour — odparłem, a potem myśląc, że człowiek wyższego jak się zdawało stanowiska musi być rad, gdy ma do czynienia z ludźmi szlacheckiego stanu, dodałem:
— Balfour z Gajów.