Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie inaczej — dowodził oberżysta — gdyby nie ten powód, pocóżby go zabijał?
To rzekłszy, odszedł śpiesznie, jak już dawniej uczynić zamierzał.
Naturalnie, że domyślałem się prawdy, ale co innego domyślać się, a co innego wiedzieć napewno. Siedziałem jak skamieniały; odurzony wielkością należącego do mnie majątku; w głowie mi się pomieścić nie mogło, że ten ubogi chłopak, który parę dni temu chodził pieszo po piasczystych drogach w Essenden, był teraz jednym z bogaczów tego świata, posiadał dom, rozległe pola, i gdyby tylko jeździć umiał konno, mógł dosiąść jutro pięknego wierzchowca. Wszystkie te miłe marzenia snuły mi się po głowie, gdym siedział zapatrzony w okna oberży, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co widziałem, przypominam sobie tylko, że oko moje spoczęło chwilowo na kapitanie Hoseason, wydającym rozkazy jakieś majtkom swoim na wybrzeżu. Po chwili ujrzałem go, wracającego do oberży. Nie mogłem uwierzyć, aby opowiadania o nim Ransona były prawdziwe, tak sprzeczne zdawały się z zachowaniem widzianego przezemnie człowieka. W rzeczywistości nie był on tak dobrym, jak przypuszczałem, ani tak złym, jak go odmalował Ransone; miał jakby dwoistą naturę, lepsza pozostawała na