Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panie — oświadczyłem — mimo należnego poszanowania dla twego wiekn i dla wspólnie noszonego nazwiska, nie chcę względów twoich kupować za cenę godności osobistej.
Stryj odwrócił się do mnie plecami i stał w oknie dłuższą chwile, drżąc jak człowiek w najwyższem uniesieniu gniewu. Kiedy jednak po chwili zwrócił się ku mnie, miał uśmiech na ustach.
— No, no — rzekł — musimy być wyrozumiałymi i dużo wybaczyć. Nie wyjdę... na tem koniec.
— Stryju Ebenezerze — odezwałem się — Wszystko to dla mnie niezrozumiałe. Traktujesz mnie jak złodzieja, niechętnie mnie widzisz w swoim domu, co chwila, każdem słowem dajesz mi do poznania, że jestem ci niemiłym gościem, że nigdy się do mnie nie przywiążesz. Dlaczegoż więc chcesz mnie tu zatrzymać? Pozwól mi wrócić do moich przyjaciół, którzy powitają mnie z radością.
— Nie, nie — rzekł stanowczo — lubię cię i potrafimy żyć zgodnie. Honor naszego nazwiska nie pozwala, byś odszedł z domu mego do obcych. Trochę cierpliwości; przekonasz się, że się jakoś porozumiemy wzajemnie.
— Niech i tak będzie, zostanę tu czas ja-