Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wymienił nazwiska tej miejscowości — odparłem.
— Czy podobna! — zawołał stryj.
Zdawał mi się zupełnie zadowolony, ale czy z siebie, czy ze mnie, czy z postępowania mego ojca, tego odgadnąć nie mogłem. Sądzić było można, że przezwyciężył niechęć, okazywaną mi w pierwszej chwili, bo przeszedłszy się parę razy po kuchni, poklepał mnie po ramieniu i rzekł:
— Porozumiemy się, porozumiemy łatwo; rad jestem, że cię wpuściłem do domu, a teraz idź spać.
Ku wielkiemu zdziwieniu memu nie zapalił lampy ani świecy, poprowadził mnie schodami po ciemku, otworzył drzwi i kazał wejść, mówiąc, że to mój pokój. Prosiłem o świecę, abym mógł trafić do łóżka.
— Na co? — zawołał stryj Ebenezer — przecież księżyc świeci jasno.
— W pokoju ciemno, jak w grobie — zaprzeczyłem — nie widzę nic dokoła.
Swiatła w domu znieść nie mogę — oświadczył oszczędny gospodarz — boję się pożaru, dobranoc Dawidzie, mój chłopcze.
I zanim zdążyłem zaprotestować, zamknął drzwi i obrócił dwa razy kluczem w zamku.
Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. W pokoju było zimno jak w lodownI, a łóżko, gdym je znalazł omackiem, tak wilgotne jak torf świeżo z łąk wydobyty; szczęściem, zabrałem z sobą mój tłomoczek; otulony w pled, położyłem się na ziemi i zasnąłem wkrótce twardo.