Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za każdym razem, gdy to czynił, słyszałem odlegle wolanie, i okrzyki żołnierzy.
Tak trwało kwadrans — wtedy Alan rzucił się płasko na ziemię, i zwrócił się do mnie: — Teraz, czyń jak ja, idzie o życie! I z równym pośpiechem, tylko o wiele ostrożniej, tą samą drogą, lub może trochę wyżej, skierowaliśmy się napowrót z boku góry, aż wreszcie Alan wpadł do wysoko leżącego lasu w Lettermore, prawie w to samo miejsce, gdzie go wprzód znalazłem, — i położył się na ziemię twarzą w paproci, dysząc jak pies. Mnie w głowie także się kręciło, boki bolały, język wisiał, sztywniał z upału i oschłości, leżałem jak nieżywy obok mego towarzysza.

XVIII.
Rozmowa z Alanem w lesie.

Pierwszy przyszedł do siebie Alan. Wstał, poszedł na brzeg lasu, wyjrzał ostrożnie, potem wrócił, i usiadł.
— I cóż, Dawidzie, gorąca to była przeprawa?
Nic nie odpowiedziałem, nie podniosłem nawet głowy.
Przed chwilą byłem świadkiem skrytego morderstwa: człowiek czerstwy, w pełni sił żywotnych i humoru, został w jednem mgnieniu oka położony trupem! Czułem dla niego serdeczną litość, lecz boleśniejszym od niej był zawód, doznany co do Alana. Nie wątpiłem o jego winie. Morderstwo dokonane zostało na człowieku, którego on nienawidził, a on krył się w tym czasie między drzewami, a potem, ścigany przez wojsko, uciekał.