Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

moich przygód, z przewodnikiem i z dżentelmenem szyprem, doznawałem pewnej obawy wobec mieszkańców gór.
Uścisnęliśmy sobie ręce na znak zgody, i przybyliśmy po południu do małego domku, stojącego samotnie, na brzegu jeziora Linnhe.
Słońce zaszło już za góry, jezioro było spokojne, tylko krzykliwe mewy otaczały je ze wszystkich stron.
Cała miejscowość miała jakiś uroczysty i dziwny wygląd.
Zaledwie doszliśmy do drzwi mieszkania pana Henderland, gdy, ku memu zdziwieniu, rzucił się on niegrzecznie naprzód, wpadł do pokoju, schwycił pudełko i małą, rogową łyżeczką zaczął naładowywać swój nos niemożliwą ilością tabaki.
Następnie uległ porządnemu napadowi kichania, a potem obejrzał się ku mnie z naiwnym uśmiechem.
Slubowałem“ — powiedział, „że nie będę jej nosił przy sobie. Takie pozbawienie się, przyjemności jest, bezwątpienia wielką ofiarą, lecz, gdy pomyślę o męczennikach wiary chrześcjańskiej, wstydzę się zważać na to“.
Po spożyciu wspólnem zupy i serwatki (dwóch najlepszych u tego poczciwca potraw), przybrał on poważną minę i rzekł, że uważa sobie to za powinność względem pana Campbella, zbadać stan mej duszy w stosunku do Boga.
Historja z tabaką uczyniła go dla mnie nieco komicznym, lecz wkrótce, słuchając go,