Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gospodarz mówił dobrze po angielsku, a widząc, że i ja się czegoś uczyłem, próbował mnie najprzód we francuskim, gdzie łatwo mnie pobił, a następnie w łacinie, w której obaj jednakowo się trzymaliśmy. To miłe współzawodnictwo odrazu nas przyjaźnie ku sobie usposobiło.
Usiadłem z nim do stołu i piliśmy poncz, a raczej, ściśle mówiąc, patrzyłem, jak on pił poncz, aż wreszcie tak się upił, że płakał na mojem ramieniu.
Próbowałem zbadać, jakby przypadkiem, czy guzik Alana ma dla niego znaczenie, lecz jasnem było, że nigdy go nie widział, ani o nim słyszał. Miał on jakąś niechęć przeciwko rodzinie i przyjaciołom Ardschiela i jeszcze wprzód, nim był pijany, odczytał mi surowy paszkwil w dobrej łacinie, który ułożył wierszem, w rodzaju trenów, na jedną osobę z tego domu. Gdy mu opowiedziałem przygodą z nauczycielem katechizmu, potrząsnął głową i mówił, że to szczęście, żem cało wyszedł.
— Jest to bardzo niebezpieczny człowiek, nazywa się Duncan Mackiegh, strzela celnie na kilkanaście kroków, kierując się jedynie słuchem. Często był on oskarżany o rabunek na publicznej drodze, a raz o morderstwo.
— Najlepszem wydaje mi się to, że się nazwał katechetą — rzekłem.