Przejdź do zawartości

Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głem. Ani jednego żagla na powierzchni oceanu, a na lądzie, o ile okiem sięgnąć, ani domostwa, ani człowieka!
Strach mnie ogarnął, na myśl o losie, jaki spotkać musiał moich towarzyszy niedoli. Lękałem się patrzeć dłużej w przeraźliwą pustkę wokoło, Położenie moje było tem przykrzejsze, że, przemokły do nitki, i zmęczony, uczułem pierwsze bóle głodu. Puściłem się brzegiem morza ku południowi, nie tracąc nadziei, że znajdę dom jaki, gdzie będę mógł się rozgrzać, a może i dowiedzieć czegoś o losie rozbitków. A w ostateczności, wszak słońce wkrótce wejdzie i osuszy mi ubranie.
Wkrótce natrafiłem na małą zatokę, dość głęboko wrzynającą się w ląd, a nie mając żadnego sposobu przebycia jej, musiałem zmienić kierunek mej drogi, i okrążyć ją. Droga to była nadzwyczaj przykrą, składała się cała z pogmatwanych zarośli i sterczących skał granitowych. Z początku zatoka była dość wązką, lecz następnie, ku memu zdziwieniu, stawała się coraz szerszą.
Wreszcie dotarłem do wzniesienia, i wtedy nagle ujrzałem wyraźnie, że znajduję się na małej, nagiej wysepce, odcięty od świata! Zamiast słońca, któreby mnie osuszyło, powstała gęsta mgła. Na domiar złego, deszcz zaczął padać. Położenie moje stało się rozpaczliwem. Stałem zmoczony, drżąc cały, nie wiedząc co przedsięwziąć, aż przyszło mi na myśl spróbować, czy nie przeszedłbym w bród zatoki.
Wróciłem tedy do tego miejsca, gdzie zatoka była najwęższą i zacząłem brnąć w wo-