Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i przykrym głosem, kończąc każde zdanie jakiemś kategorycznem zapytaniem. Obecność pana, jego podstępne i plugawe badania nie robią na Janku wrażenia przykrego dlatego po prostu, że jest to mowa ludzka. Wstaje tedy z łóżka, przechadza się po pokoju z rękami w kieszeniach i marzy cichem, sennem marzeniem, jak wielką byłaby taka radość, gdyby zamiast pana wszedł do tej stancyi jakiś najuboższy, najprostszy, najgłupszy człowiek, byleby tylko można było na maleńką miarę czasu oprzeć głowę na jego piersi i posłuchać, jak bije serce ludzkie.
Tymczasem pan, kończąc wykwintnie zełgany okres mówi:
— Czy nie życzycie sobie kolego, przeczytać cokolwiek? Ja mam ze sobą rozmaite książki, a że siedzimy razem...
— Nie panie, który nazywasz mię swym kolegą. Czytuję tylko w pewnych odstępach czasu «Dyalogi króla Salomona z Marchołtem grubym a sprośnym» — nic nad to.
Wówczas psycholog szybko zaczyna z innej beczki. I znowu wymawia mnóstwo wyrazów i szereg ich kończy, pytając:
Czy nie czujecie, kolego, apetytu?
— Och, nie. Sądzę jednak, że herbata nie powinna właściwie mieć smaku rosołu, otrzymanego po wygotowaniu funta używanych grzebieni gęstych, smak jej, jeżeli mię pamięć nie myli, inny jest zupełnie...
— Czyż przypuszczacie, że pamięć już was myli? — pyta psycholog badawczo.
— Bardzo być może. Pan, który badasz skryto-