Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nia tym światem. Oddawna żyję źle, grzeszę bez radości żadnej. Teraz znalazłam tę radość, chcę jej używać czystej i bezchmurnej; chcę spoczywać bez wyrzutu na łonie człowieka, którego kocham; chcę powiedzieć światu: — To ty psujesz i gubisz serca. Miłość Helia mnie ocaliła i oczyściła.
Długo w ten sposób mówiła jeszcze do mnie Blanka. W tych wywodach, jakie czyniła jej duma, miłość i pobożność, bezładnie zmieszane razem, była słabość, dzieciństwo i pobożność. Ja także nie byłem niedowiarkiem. Nie tak dawno, jak przestałem klękać rano i wieczór w szalupie ojcowskiej przed obrazem św. Antoniego, malowanym na żaglu, a lubo piękne panie przyczyniały mi sporo roztargnienia w bazylice, nigdy nie opuszczałem mszy ś., a na szyi nosiłem dotąd jeszcze szkaplerzyk, zawieszony przez matkę w dniu, kiedym opuszczał Chioggię. Dałem się więc zwyciężyć i przekonać przez panią Aldini; i ani zobowiązując się, ani sprzeciwiając, przepędziłem noc u jej stóp, uległy jej skrupułom religijnym, upojony jedynem szczęściem całowania jej rąk i oddychania wonią wachlarza.
Piękna to była noc. Iskrzące gwiazdy drgały w maleńkich kałużach wody, pozostawionych przez odstępujące morze, wiatr szumiał w zieleniejących warechach. Od czasu do czasu spostrzegaliśmy wdali latarnię gondoli, ślizgającej się po falach, i nie myśleliśmy już przywoływać jej na pomoc.
Głos Adryatyku, łamiący się po drugiej stro-