Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przepraszam, odpowiedział ponuro, czy tak, czy siak, zawsze nimi jesteśmy.
Te słowa usłyszałem ze wstrętem; dotąd przypuszczałem w nim tylko zazdrość dziecięcą i byłem przygotowany wszystko dla niego poświęcić; ale słyszeć z jego ust słowa tak uchybiające naszej matce... nie mogłem tego scierpieć, gniew mnie uniósł, ale milczałem. Myślał zapewne, że nie mam czem odeprzeć zarzutu, a widząc, że cierpię, rzekł:
— Nic nie mam zresztą przeciw tobie; nie twoja w tem wina, że masz szczęście. Cóż myślisz począć? czy jesteś przybranym synem twego pana Alfonsa, czy głową rodziny Flamarande?
— Odpowiedziałem mu co wiem i co przeczuwam.
— Pan Salcéde chciał mnie adoptować, myśląc, że nie mam majątku ani imienia. Jak się dowie, kim jestem, nie będzie więcej o tem mowy.
Roześmiał się na to gorzko.
— Ty myślisz, że Salcéde nie wie, kim jesteś? Masz zabitą głowę; tem lepiej dla ciebie! Powracaj więc sobie do twoich sielskich złotych marzeń i niech cię Bóg błogosławi! Ja pójdę odetchnąć powietrzem jak najdalej ztąd.
— Gdzie pójdziesz?
— Bóg to raczy wiedzieć. Co ci do tego?
— Chcę i muszę wiedzieć.
— Nie potrzebuję zdawać przed tobą rachunków z moich czynności.
— Przepraszam cię, jesteś młodszy, a ja pełnoletni.
— Pełnoletni, starszy brat, głowa rodziny! proszę, śmiałbyś mi rozkazywać, ty?
— Tak, ja, hrabia Flamarande, będę cię uważał za dziecko Zabronię ci zgubić naszą matkę niegodnem posądzeniem. O! ja dobrze zrozumiałem, choć