Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przyszedłeś nareszcie. Nie chciałeś oddać świadectwu prawdzie. Powiedz mi teraz kiedy sami jesteśmy, co cię skłoniło do tej ucieczki?
— Chciałeś pan wymódz na mnie zeznanie, że pański ojciec był obłąkany. To nie jest prawdą i nie mogłem potwierdzić kłamstwa.
— Nie powiedziałem, że ojciec mój był obłąkany; chwile rozstroju umysłowego mieli najuczeńsi i najszanowniejsi ludzie. Nie było więc nic uwłaczającego pamięci mego ojca w mojem powiedzeniu.
— Myśli pan, że wszystkim się to tak wyda?
— Prawda zostaje prawdą na zawsze.
— Nie, panie Rogerze. Nieraz fałsz zwycięża prawdę.
— Co chcesz przez to powiedzieć? Wiesz, że i ty dziwnie wyglądasz. Miałem cię zawsze za fiksata.
— Wnosisz to pan ztąd, że szukałem śmierci w Menouville. Zawsze ogłaszają warjatem tego, kto cierpienia swoje chce skrócić.
— No, no, rzekł Roger biorąc mnie za rękę, żałowałem cię szczerze — powierz mi tajemnicę twego zmartwienia.
— Nigdy! Czyż wszystko nie stracone! Nie uznałżeś pan Esperance’a za swego brata, nie zapytawszy mnie o radę?
— Tu nie ma się co radzić nikogo, sąd przyzna mu jego prawa, nie moja w tem zasługa. Metryka jego jest w Sévines, a aktu zejścia nigdzie nie ma. Wszystko więc w porządku.
— Teraz zależysz już pan od niego, boś go sam postawił na tej drodze — dotąd nie wiedział, kim jest.
— Nie byłoż to moim świętym obowiązkiem?
— Trzeba było matce zostawić ostateczne rozwiązanie sprawy.