Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tyk: malowidła, skrzynie, meble, nic tam nie brakuje a sala objadowa ma wielki styl. Spałem tam jak król w warowni, ośm stóp wysokiej, a szczura nie ma ani jednego, bo firanki całe.
— To prawda, odrzekłem, ale tylko w pańskim wieku spać można spokojnie pośród folwarcznego gwaru, a bardzo się obawiam, żeby i pański dwudziestoletni sen nie był dziś śpiewami biesiadników Michelin’a przerwany!
— Jakto, ta gawiedź miałaby przyśpiewywać całą noc naszej żałobie? Trzeba im zakazać, Karolu!
— Nie, moje dziecię, odrzekła pani Flamarande, byłoby to wielką niegrzecznością z naszej strony. Pić na pamiątkę zmarłych i na pomyślność żyjących jest dowodem ich życzliwości; trzeba się wszędzie zastosować do obyczajów i zwyczajów ludzi, gdyby one nawet raziły albo nam zawadzały.
— Masz zawsze słuszność, moja mamo, więc jedź do Montesparre, a pozwól mi tu jeszcze zostać dzień albo dwa. Muszę rozpatrzyć się w mojej posiadłości.
— Nie pojadę bez ciebie, odpowiedziała hrabina. Tak dawno cię nie widziałam, że wolę zostać tu jeszcze na jeden dzień.
Szczęściem pani Montesparre nie ustąpiła. — Matka pańska, mówiła baronowa, była dziś bardzo cierpiąca; nie rozumię dlaczego upierasz się pan tak długo przy swojem, przecież panu najłatwiej dostać się za parę dni z Montesparre do Flamarande.
Roger ustąpił nareszcie ale długo droczył się z panią Montesparre. Znał ją jeszcze z Paryża, gdzie po odjeździe hrabiego do Londynu obie panie nawiązały zerwane ze sobą stosunki. O ile hrabia wyrażał się o niej pogardliwie, o tyle Roger był dla niej ży-