Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

musi przyjąć ojca narzuconego przez pana Flamarande! Potworna to rzecz ale prawdziwa!
— Dziwi mnie tylko — odpowiedziałem — że pani hrabina tak niewinna i oburzona podejrzeniami swego męża nie rozmówiła się z nim zaraz otwarcie, jak tylko zrozumiała przyczynę postępowania jego ź Gastonem.
— Próbowałam raz pokonać obawę, jaką mnie zawsze widok jego przejmował i groziłam mu nawet chcąc go przymusić do wysłuchania mnie. Ale wpadł w wściekłość straszliwą i zagroził mi również, o czem wiesz przecie, że wyjedzie z Rogerem za granicę a mnie zostawi wolność starania się o separację, cały majątek spienięży na korzyść samego Rogera i wychowa go w okropnem przekonaniu, że matka porzuciła go dla obcego przybłędy. Musiałam z rezygnacją zgodzić się na wszystko.
— Muszę pani powiedzieć dla uspokojenia jej w części przynajmniej, że uwiadomiono hrabiego o tajemnych schadzkach pani hrabiny z Gastonem i Salcéde. Nie wiem, kto mu to powiedział, ale wiem że postanowił nie przeszkadzać pani, zamknąć oczy na wszystko i nie ma wcale zamiaru rozdzielić Gastona od tego, który poświęcił się cały jego wychowaniu.
— Nie ma w tem jego zasługi, — odparła z żywością hrabina — zapóźno się o tem dowiedział i wiem, że nie przez ciebie Karolu. Nie czas już było rozporządzać Gastonem jak małem dziecięciem. Nie miał prawa wydalić pana Salcéde z Flamarande, bo zamieszkał tam na swoim gruncie. Mnie mógł zabronić widywać mojego syna, wiem, że mógł to uczynić, dla tego tuląc w objęciach moich Gastona drżę cała z obawy, czy nie utracę Rogera. Mówisz mi pan, że pobłaża tym schadzkom. Rzeczywiście nie raczył być nigdy o mnie zazdrośnym!
— Pani się myli, był przecież czas...