Przejdź do zawartości

Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żyć za salon i jadalnię zarazem. Przyglądałem mu się uważnie, ta część budynku była całkiem nowa. Jedyne jakby przypadkiem otwarte okno, oświetlało ten przybytek obity szarem płótnem i oblamowany na około niebieskiemi frenzlami i narzucony takiemiż żołędziami. Dobry lawowy kominek pełen chrustu i szyszek, czekał tylko rychło obejmą go płomienie. Meble podobne do obicia, żadne malowidło lub obraz nie zdradzał smaku ani wspomnień właściciela, tylko lawowy czworogran przykryty był białą świeżą wełniastą skórą baranią, i na tem kończyło się cale umeblowanie.
Z okna widać było całe to małe ogrodzenie. Zauważałem jeszcze, że cały ogród tworzyła ziemia jałowa poprzerzynana maleńkimi strumykami i pokryta gdzie niegdzie bujną trawą. Kilka ścieżek wąziutkich, kamienie poukładane wysoko aby po wodzie przejść suchą nogą, kilka zagranicznych krzewów, zasadzonych tu jakby dla próby; żadnych jarzyn, żadnej paszy dla bydła, ani jednej kury; nic coby wskazywało potrzebę zysku albo troskę o byt materialny. I ścielono sobie tylko w tej pustyni ciche i ciepłe gniazdeczko.
Przypomniałem sobie, że ta część przypierająca do posiadłości Mandaille, od rewolucji nie należała już do Flamarande. Była to własność gminy, sprzedana prawdopodobnie częściowo przed moim tu przybyciem. Hrabina mogła bezpiecznie w przebraniu przyjeżdżać tu i wyjeżdżać ztąd niespostrzeżona. Wszak ja sam dokazałem trudniejszej rzeczy sprowadziwszy bez niczyjej wiedzy Gastona do samego starego zamczyska.
Oddawałem się właśnie tym spostrzeżeniom, kiedy naraz usłyszałem podemną zgrzyt klucza w zamku. Ktoś zamykał jedyne drzwi pomieszkania. Czy wchodzono czy wychodzono z domu? Odważyłem się