Przejdź do zawartości

Strona:PL Rosny - Vamireh.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dywać powodzenie swojej wyprawy. We dwa dni później wszelka wątpliwość znikła; na lewym brzegu ukazały się przed nim dawne stepy, zaledwie przekształcone w las, gdzie drzewa rzedziały coraz bardziej.
Około sześćdziesiąt ósmego dnia drogi przybił on z łódką w pewnej upatrzonej ostoi, i, uzbroiwszy się w oszczepy i maczugę, przedsięwziął pieszą wyprawę ku zachodowi. Grunt był twardy, trawy i zioła coraz bardziej uzyskiwały przewagę nad drzewami. Vemireh po kilku godzinach drogi dostał się do wzgórza, z którego mógł obejrzeć całą okolicę. Ku północy zwykle czarno-fioletowe widnokręgi leśnego morza, w którem czary swoje wyprawiał promień słoneczny, gdzie życie słało się niezmierzonym a subtelnym kobiercem. Na południe — bezmiar stepów, poprzerzynanych oazami, widok krainy łowów i wolnego przestworza, krainy nowej, którą poznać pragnął Vemireh, a której ukazanie się rozdęło mu pierś uczuciem zwycięztwa.
Śmiejąc się zcicha, myślał o zdziewieniu Pzanów, gdy pocznie opowiadać o swej podróży, o uszczęśliwieniu Zoma i Namiry. Długo w takim zachwycie pozostawał na wzgórzu. Ale ponad nim krąg niebios się zaogniał. Połączyły się ze sobą dwie płomienne, obramowane blaskiem fosforycznym chmury. Niespokojne tchnienie wiatru słupem wirującym przemknęło po roślinach, pioruny w całym majestacie grzmiały nad lasem. Vamireh pokochał tę burzę, cały jego ustrój od-