Przejdź do zawartości

Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzi wad i błędów ludzkich, a złoci natomiast ich drobne zalety. Nawet ci, których to nie wyprowadza w pole, są za to wdzięczni; gdy ktoś nie może czemś być, pociesza się, że się przynajmniej tem wydaje, a człowiek lubi zwierciadło, które upiększa miernotę.
Ta powszechna sympatja, która wprowadzała w zachwyt Clerambaulta, sprawiała również nadzwyczajną rozkosz tym trojgu osobom, które go w tej chwili otaczały. Szczyciły się nim, jak gdyby był ich dziełem. To, co człowiek podziwia, wydaje mu się poniekąd, jak gdyby je sam stworzył, a jeżeli ktoś jest jeszcze w bliskim stosunku do osoby podziwianej, gdy jest z tej samej krwi, przestaje odróżniać dokładnie, czy jest jet twórcą, czy też sam od niej pochodzi. Oboje dzieci i małżonka Agenora Clerambaulta spoglądali na swego wielkiego człowieka oczyma roztkliwionemi i zadowolonemi, jak na swoją własność. On zaś, który górował nad nimi swojem płomienistem słowem i wyniosłą postacią, o barczystych plecach, znosił to cierpliwie: wiedział dobrze, że to własność trzyma za łeb właściciela.

III.

Clerambault zakończył czytanie swego poematu wizją w stylu Schillera o radości braterskiej, którą zapowiada przyszłość. Maksym, przejęty zachwytem pomimo swej ironji, wyrażał ojcu najżywsze uznanie. Paulina objawiła głośno niepokój, czy mąż nie zgrzał się zanadto przy czytaniu, a Rozyna, która cały czas zachowywała się milcząca, w czasie ogólnego poruszenia wycisnęła ojcu ukradkiem pocałunek na ręce.
Służąca przyniosła pocztę i dzienniki wieczorne.