Przejdź do zawartości

Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozdział vi.

Kryminalne śledztwo, w dwóch częściach.

Następnego poranku powstał niezwykły rumor w domu doktora. Udając się na spoczynek, doktor zamknął najcenniejsze kosztowności w bufecie w pokoju jadalnym; i oto, gdy jak zwykle, wstał około godziny czwartej rano, bufet był otwarty, a kosztowności znikły. Pani, Jan-Marya zostali wywołani ze swych pokojów i ukazali się w pospiesznych toaletach. Doktor wściekał się, wzywał niebiosa na świadka i mściciela swej krzywdy, mierząc pokój bosemi nogami, z powiewającemi połami nocnej koszuli przy każdym zwrocie.
— Przepadły! — wołał — przepadły skarby, majatek, wszystko przepadło! Jesteśmy znowu nędzarzami. Chłopcze, czy wiesz co? Gadaj, sir, gadaj? Czy wiesz, gdzie skarby? gdzie się podziały?
Chwycił malca za ramię, potrząsając nim jak workiem, lecz biedak, oniemiały z przerażenia, zaledwie zdolny był wyksztusić parę niewyraźnych dźwięków. Doktor, przerażony własnem uniesieniem, posadził go znowu. Spostrzegł Anastazyę we łzach.
— Anastazyo — rzekł — hamując się i zmieniając ton — uspokój się, panuj nad swemi uczuciami. Nie chciałbym, abyś pozwalała sobie unosić się namiętnościom, jak tłum pospolity. Trzeba wznieść się po nad tę