Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i przyjedź tu. Biegnij, co masz siły w nogach i pamiętaj, nikomu ani słówka. Ja zostanę i będę pilnował,
Jan-Marya uczynił, jak mu rozkazano, choć nie bez pewnego zdumienia. Niebawem stawił się z biedką we wskazanem miejscu; i obaj z doktorem przenieśli powoli skarb z miejsca ukrycia i złożyli go w schowaniu pod kozłem. Gdy wszystko zostało sprzątniętem, doktor odzyskał wesołość.
— Składam dziękczynne modły geniuszowi tej doliny — rzekł. — O, gdyby tak zarzące ognisko, jałówka i dzban wiejskiego wina! Mam ochotę złożyć wspaniałą libacyę. I dlaczegożby nie? Jesteśmy we Franchard. Mają tu pewno blady, angielski ale[1], nie klasyczny, co prawda, ale doskonały. Chłopcze, będziemy pić ale.
— Ależ ja myślałem, że jest to bardzo niezdrowy napój — powiedział Jan-Marya — i przytem bardzo drogi.
— Terefere! — zawołał doktor wesoło. — Do karczmy!
Wsiadł do powozu, potrząsając głową z młodzieńczym, elastycznym ruchem.
Jan-Marya zawrócił konia i w parę sekund stanęli przed sztachetami ogrodu hotelowego.
— Tu — zawołał doktor — tu, blizko stołu, abyśmy mogli mieć oko na rzeczy.

Przywiązali konia i weszli do ogrodu. Doktor nucił wesoło, to biorąc fantastycznie wysokie nuty, to wydobywając głuche dźwięki z głębi swej piersi. Siadał na krześle, bębnił głośno po stole i osypał posługującego chłopca dowcipami, a gdy nareszcie podano butelkę wypełnioną daleko obficiej gazem niż najbardziej odurzający szampan, nalał pełną szklankę piany i podał ją towarzyszowi.

  1. Rodzaj mocnego piwa angielskiego.