Przejdź do zawartości

Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wracali obładowani sprawunkami. Słowem, jakkolwiek doktor wciąż był święcie przekonany, że dzieli ich nieprzejednana antypatya, stosunek obojga był tak serdeczny, przyjacielski i poufny, jak tylko pozwalały na to ich odrębne usposobienia. Lękam się wszakże, że w głębi duszy pani pogardzała miłosiernie i litowała się nad chłopcem. Gatunek jego cnót nie imponował jej bynajmniej. Lubiła ona całkiem inny rodzaj chłopców. Ideałem jej był zwinny, ugrzeczniony, śmiały, trochę swawolny młodzian, z czapką w ręku, gotów lecieć na skinienie, zgadujący myśli z oczu. Lubiła trochę gadatliwości, wdzięku, jaką małą słabostkę, zapowiedź drugiego doktora Desprez. Przytem, było to jej niezłomnem przekonaniem, że Jan-Marya jest tępy na umyśle.
— Biedny, kochany chłopiec — rzekła raz — jaka szkoda, że jest taki głupi.
Nie powtórzyła już tego nigdy po raz drugi, albowiem doktor rzucił się, jak dziki byk, oskarżając ją samą o tępość pojęcia, opłakując swój nieszczęsny los, który skojarzył go tak niedobranie z oślicą, i, co wzruszyło Anastazyę niewypowiedzianie więcej, wystawiając na szwank przez swą gestykulacyę całość porcelany stołowej. Ale pocichu pozostała mimo to przy swej opinii i gdy czasami Jan-Marya siedział nieruchomy, blady, ale bynajmniej nie nieszczęśliwy nad jakiem nieskończonem zadaniem, chwytała pierwszą sposobną chwilę w nieobecności doktora, zbliżała się do wychowańca, obejmowała go za szyję i wyrażała mu całe swe współczucie. — Nie trap się — mówiła — ja także nie jestem wcale mądra, ale zaręczam ci, że nie sprawia to najmniejszej różnicy w życiu.
Zapatrywania doktora były naturalnie trochę odmienne. Szanowny ten gentleman nie nużył się nigdy dźwiękiem swego własnego głosu, który, mówiąc szczerze, brzmiał dość mile dla słuchu. Doktor miał te-