Przejdź do zawartości

Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się po morzu, jednostki następują po jednostkach, mamione ułudą samoświadomości, ale one są niczem. Mówimy o duszy, ale dusza żyje w rasie.
— Powstajesz przeciwko powszechnemu prawu — rzekłem — buntujesz się przeciwko głosowi Boga, temu głosowi, który On uczynił tak zniewalającym w mowie, tak władnym w rozkazywaniu. Słuchaj go, słuchaj, jak przemawia do nas! Ręka twoja lgnie do mojej, twoje serce bije przyśpieszonem tętnem za mojem dotknięciem, nieznane elementa, z których jesteśmy złożeni, budzą się i zlewają razem w jednem spojrzeniu, glina ziemi przypomina swe niezależne życie i tęskni, by połączyć się z nami. Jesteśmy popychani ku sobie, jak gwiazdy krążące w przestrzeni, jak fale przypływu i odpływu, przez siły dawniejsze i potężniejsze, niż my.
— Niestety — odparła — cóż ci odpowiem? — Moi ojcowie, osiemset lat temu, rządzili tą prowincyą. Byli oni mądrzy, potężni, przebiegli i okrutni; byli jednym z najdumniejszych rodów Hiszpanii. Chorągwie ich wiodły zbrojne hufce do boju; król nazywał ich swymi kuzynami; poddani, gdy postronek ściskał im szyję, lub gdy znajdowali za powrotem dymiące zgliszcza swych osad, klęli ich imię. Teraz rzeczy się zmieniły. Człowiek powoli wzniósł się, jeżeli powstał ze zwierzęcia, może spaść znowu do tego samego poziomu. Taką była kolej członków mego rodu. Tchnienie śmiertelnego znużenia wionęło na ich człowieczeństwo i struny się rozluźniły. Poczęli opuszczać się coraz niżej, ich umysł zapadł w martwą senność, ich namiętności budzą się dorywczo, ciężkie i apatyczne, jak wiatr w rozpadlinach gór. Piękność wciąż jeszcze przekazywaną była w spadku następnym pokoleniom, ale nie przewodniczy im ani ona, ani ludzkie serce. Nasienie wydawało płód, przyoblekało się w ciało, ciało pokrywało kości, ale było to ciało i kości zwierząt, a mózg ich był mózgiem much. Mówię do cie-