Przejdź do zawartości

Strona:PL Robert Louis Stevenson - Skarb z Franchard.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zauważyłem trafność określenia. Filipowi udawało się czasem z przedziwną wiernością oddawać sensacye ciała.
— A matka twoja także — dodałem — zdaje się cierpieć bardzo z powodu tego powietrza. Czy nie lękasz się, że może się czuć niedobrze?
Patrzył na mnie przez chwilę, a potem odpowiedział: »Nie«, ale prawie groźnie, i natychmiast, chwytając się za głowę, począł się żalić głośno na wiatr i hałas, od którego wirowała mu głowa, jak koło młyńskie.
— Kto może się czuć dobrze? — wołał, i w rzeczy samej mogłem tylko wtórować jego pytaniu, gdyż byłem aż nadto rozdrażniony sam.
Położyłem się spać wcześnie, znużony tym niespokojnym dniem, ale jadowita natura wiatru i jego nieprzerwany, nieznośny łoskot nie dozwoliły mi zasnąć. Leżałem na łóżku wzburzony, a nerwy moje i zmysły wiły się jak na torturze. Chwilami zapadałem w drzemkę, śniłem coś okropnego i budziłem się znowu. Te krótkie chwile zapomnienia zmąciły me pojęcia co do czasu. Ale musiało już być późno w nocy, gdy nagle obudziły mnie gwałtownie wstrząsające, pełne nienawiści krzyki. Wyskoczyłem z łóżka, sądząc, że to przywidzenie senne, ale krzyki wciąż napełniały dom, krzyki bolu, pomyślałem, ale z pewnością i wściekłości także, a tak dzikie i rozpaczliwe, że rozdzierały serce. To nie było złudzenie: jakaś żyjąca istota, jakiś lunatyk, lub dziki zwierz, był niemożliwie, szalenie katowany. Wspomnienie Filipa i wiewiórki błysło w mym umyśle i przybiegłem do drzwi, ale znalazłem je z zewnątrz zamknięte. Mogłem potrząsać niemi dowoli, byłem prawie więźniem. Krzyki rozlegały się wciąż. Chwilami słabły, przechodząc w głęboki, prawie artykułowany jęk, i wówczas miałem prawie pewność, że były to krzyki ludzkie, to znów wybuchały z dawną siłą, napełniając dom wrzawą, godną